czwartek, 7 marca 2013

Assasins Creed 2/AC:B/AC:R - dla sceptyków



Wprowadzenie: tekst ten powstał głównie dla osób, które z jakichś powodów nie zdecydowały się zagrać w Assasins Creed 2 oraz dodatki Brotherhood i Revelations. Jego obszerność wynika z racji dużej ilości materiału źródłowego, jakim są te trzy gry. Jest to niejako mój ukłon w stronę developera, w którego byłem gotów rzucać kamieniami po ograniu pierwszej części cyklu. Gra owa w wielu kręgach uważana jest już za kultową i bardzo lubianą, ale istnieje duże grono osób (w którym do niedawna i ja się mieściłem), które część pierwszą uznały nudną i za pewnik przyjęły, że kolejne części niczego nie wniosą. Owszem, wniosły, a ja po dziś dzień jestem pod wrażeniem tego tytułu i zmiany jaką przeszedł. To dla, podobnych mnie samemu, niedowiarków powstał ten artykuł. Zapraszam.

Gdzieś kiedyś zdarzyło się tak, że trafiłem na coś, co nazywało się Assasins Creed. Rzecz była o walce Asasynów z Templariuszami, głównym bohaterem był nijaki Altair, młodzik z bractwa Asasynów właśnie, a akcja toczyła się gdzieś tam w obszarach Ziemi Świętej i innych dziwnych lokacjach.
Gra początkowo mnie przygniotła. Fantastyczny, rozbudowany świat, piękny i oryginalny. Bohater skaczący po belkach jak najwyższej klasy parkourowiec (traceur), aż od razu włączało się myślenie: jak fajnie można zrobić elementy wspinaczkowe, aby nie były nudnym zapychaczem, a efektownym, dynamicznym zestawem ruchów. Żołądek wywracał się na lewą stronę w czasie skoków wiary i swobodnym spadaniu w stóg siana. Było pięknie. Ale po kilku godzinach już niemal tylko: patataj, patataj, patataj… Pędziło się na koniku z jednego obszaru do drugiego, a mimo tego, że wyglądało to pięknie, to „patatajanie” owo zaczynało nużyć. Zadania na jedno kopyto(!) również sprawiały, że osobniki mojego pokroju, a więc zatwardziali antysandboksowcy (trudne słowo) rzucali to w kąt i zapominali o tym, kodując sobie w głowie pewną myśl, która wracała niczym credo: nie tykać po raz kolejny tej, zmuszającej do ciągłego pata tajania, gry.

Tak oto ja, głupiec najczystszej krwi, wypiąłem się na Assasins Creed 2. Wypiąłem się również na Assasins Creed: Brotherhood. Tknąć tego nie chciałem. Na szczęście czuwała opatrzność. A w zasadzie to przyszły szwagier czuwał i długo mu zajęło namówienie mnie na to, by jeszcze raz spróbować, bo gra jest generalnie „zaje”, a to, co i jego drażniło w jedyneczce, w dwójce zostało bezpowrotnie zapomniane. Składam Ci hołd, o wielki Grzegorzu, za upór Twój, w nawracaniu ciemnogrodu.
I stało się… Skosztowałem Assasins Creed 2. Początkowo potrzebowałem przy sobie dużo gorzkich i smutnych rzeczy, dla zrównoważenia słodyczy głównego bohatera (swoistej) trylogii. Ów włoski młodzian, amant i rozrabiaka, sprawiał, że ciałem stawał się mit włoskiego kochasia, miękkiego jak rozgotowany makaron. Pierwsze godziny z jego sztucznym, włoskim akcentem, oraz gamoniowatą aparycją sprawiały, że miałem ochotę wystawić za drzwi jego, szwagra i konsolę. Ale historia nabierała rozmachu, system gry wciągał, a Ezio? Stawał się coraz bardziej znośny.
A zatem, Czytelniku… jeśli należysz do grona tych osób, które podobnie jak ja podchodziły do tematu Assasins Creed, to ten tekst jest dla Ciebie stworzony. Chciałbym, abyś dał Ezio szansę, tak jak i ja dałem. Jeśli tak się stanie, to napisy końcowe ostatniej przygody z Ezio – Assasins Creed: Revelations - przyjmiesz z takim samym smutkiem jak ja, że to już koniec tej przygody z włoskim chłoptasiem, który zamienił się w mężczyznę, którego szanowała i/lub obawiała się cała Europa i część Azji. Mam świadomość, że grupa takich graczy jest wąska. Jednakże, jeśli choć jedna osoba sięgnie po AC2, będę mógł uznać, że było warto napisać ten tekst.

Organizacyjnie: wszystkie 3 gry, o których będę mówił, „wchodzą w skład” drugiej części gry. AC2 wydano pierwsze, później pojawił się samodzielny dodatek Brotherhood, a całość zamyka Revelations. Mówiąc dodatek nie mówimy o jakimś DLC bądź płatnym dodatku płytowym, który jest uzupełnieniem całości. Każdą z gier z powodzeniem można odpalić w dowolnym momencie i cieszyć się fantastyczną przygodą. Jednak dla zrozumienia wątku fabularnego, który snuty jest w tle historii Ezio, niezbędnym jest zapoznanie się kolejno z każdą częścią. Bo siłą tej gry jest właśnie wielowymiarowa i wielopłaszczyznowa opowieść o ludzkim dążeniu do perfekcji, a także historia ludzkich konfliktów, które toczą się od wieków i jak to zwykle bywa, w grę wchodzi władza i pieniądze. (Przydaje się znajomość pierwszej części, jednak, jeśli podobnie jak mnie „przerosła” Cię i nie ukończyliście jej, zapraszam chociażby na YouTube, gdzie można w ciągu kilku minut poznać całą fabułę jedyneczki, co znacznie ułatwi odbiór kolejnych części.)
Same gry są teraz dostępne w bardzo niskich cenach, a na rynku wtórnym można je kupić razem w takiej cenie, która równoważy wartość jednego premierowego tytułu (a może nawet zostanie na jakiś szlachetny napój, który pomoże odbierać treść gry…).


Assasins Creed 2
Każda przygoda ma swój początek, a jej bohater zanim w nią ruszy, musi otrzeć mleko spod nosa, musi uściskać matkę i podziękować ojcu za wkład w wychowanie oraz naukę, dobrze jest, jeśli do tego wszystkiego dołączy wielka miłość, która zostanie za plecami. Tak też się dzieje tutaj. Pierwsze zadania, głupiutkie jak celebrytki z pierwszych stron plotkarskich szmatławców, wprowadzają nas w fabułę i tajniki sterowania. Dość szybko jednak z zabawy „o pietruszkę” przechodzimy do gry o najwyższe stawki. O życie. Swoje i najbliższych. Jednak nie każda partia jest do wygrania. Tempo nie spada, a trup goni trupa, zdrada – zdradę. Fabularnie można czuć się nasyconym.

Technicznie nie sposób nie odnieść się do poprzedniczki. Różnica jak pomiędzy przygodami wąsatego Mariana z czasów NESa, a jego obecnymi imprezami na pokładzie Wii. Płynność, z jaką porusza się bohater po ścianach obiektów, na które się wspina, cieszy o wiele bardziej. Walki ciekawsze, trudniejsze, z większą możliwością zagrań. Mamy tu sekwencje zarówno związane z pościgami, jak i walką, oraz wspinaczką. Ilekroć przychodziło mi wdrapywać się na szczyt takiej czy innej budowli, wewnątrz której miałem do zrealizowania zadania, przychodziły my na myśl sceny z Tomb Raiderów, tyle, że tutaj wszystko jest mniej nastawione na precyzyjne mierzenie skoków, a bardziej na szukaniu dróg, po których płynnie skoczymy do celu. To płynne przemierzanie układów przeszkód, ścian, mostów, belek, poręczy itp. daje ogromne ilości satysfakcji i wygląda momentami wręcz obłędnie.
Mamy tu również żyjące i reagujące na nasze zachowanie miasto. Często musimy pozostać incognito, aby strażnicy nie zaczęli nas gonić, co uniemożliwia wykonanie zadania. Ludzie reagują na nasze zachowanie złością, zdziwieniem, lub podnoszą alarm. Jeśli ktoś spostrzeże, że ukradłeś mu sakiewkę z pieniędzmi zechce pięściami odzyskać swoją własność. Gdy będziesz wspinał się na obiekt pilnowany przez strażników, zrobią oni wszystko, żeby Cię strącić, a najczęściej również pozbawić życia. Możesz się bronić, ryzykując przybycie posiłków, albo uciekać. Czy ucieczkę zakończysz mieszając się w tłum, wskakując w stóg siana czy schowasz się na dachu, to już kwestia Twoich wyborów.

Te aspekty są akurat wspólne dla wszystkich części. Nie chciałbym zbyt się nad tym rozwodzić, ale muszę powiedzieć, że intensywność pościgów prowadzonych przez straże oraz łatwość, z jaką rozpoznają nas w tłumie, jest momentami ekstremalnie irytująca. Owszem, można ten poziom rozpoznawalności naszej twarzy niwelować, a dróg jest co najmniej kilka… przepłacanie (a może zabójstwo?) herolda głoszącego wieści o straszliwym Asasynie, za którego głowę ktoś wypłaci sowitą nagrodę jest jednym ze sposobów. Jednak zawsze trzeba się liczyć z tym, że ktoś może zareagować na Twoje działania, lub na sam widok twarzy. A wtedy nie ma mowy o rozpoczęciu kolejnego zadania: albo szybko wyeliminujesz agresora, albo musisz wiać.
Gra jest bardzo miodna. Podana historia jest ciekawa i wprowadza nas w tajniki wielowiekowej walki o… właściwie nie do końca wiadomo o co. Władza i pieniądze? Na pewno. Ale czy tylko? Powiedzieć, że cel jest mglisty, to bardzo optymistyczne postawienie sprawy. Ezio nie wie, z czym się tak naprawdę mierzy. Kończąc grę mamy więcej niewiadomych niż odpowiedzi, a aura tajemniczości ciągnie się za nami jeszcze wiele godzin po obejrzeniu sekwencji kończącej grę. AC2 to ogromny krok naprzód w porównaniu do poprzedniczki, który pokazuje, że Ubisoft potrafi wyciągać wnioski z opinii graczy i przekuwać bolesne uwagi w sukces. Brawo!


Assasins Creed: Brotherhood
W zasadzie każdą kolejną część opisu serii Assasins Creed należałoby zaczynać słowami: z poprzedniej części wzięto wszystko to, co było najlepsze i podobało się fanom, a następnie dołożono do tego mnóstwo nowych pomysłów, najczęściej dobrych.
AC:B to jeszcze płynniejsza rozgrywka, jeszcze ciekawsze postaci drugoplanowe, jeszcze większe zamieszanie w wątkach oraz jeszcze więcej pytań. I tyle odnośnie gry, chyba, że chcesz poznać to, czym różni się AC:B od AC2. A są dla mnie dwa bardzo ważne elementy odróżniające jedno od drugiego.

W nowo wydanej przygodzie Ezio wprowadzono bardzo ciekawy patent, dla przeniesienia rozgrywki z czysto sandboksowej na taką, która zmusza nas do myślenia o strategii i ekonomii. Już poprzedniczka dawała możliwość remontowania licznych obiektów użyteczności publicznej bądź manufaktur i punktów usługowych, odwdzięczających się płaceniem skromnych datków dla dobroczyńcy, który je odrestaurował i „postawił na nogi”. Tutaj jednak zostało to nieco rozbudowane, oraz wprowadzono aspekt walki o wpływy w mieście. Poszczególne dzielnice są opanowane przez nieprzychylne nam wojsko. A każdej z dzielnic znajduje się swoisty fort, mający swojego dowódcę i wieżę obserwacyjną. Należy kierować się dewizą: seek’n’destroy. Znajdź dowódcę garnizonu, zabij, zniszcz wieżę. Morale wojska upadnie i wyprowadzi się ono, a dla Ciebie oznaczać to będzie czas prosperity i rozwoju w nowym, wcześniej niedostępnym obszarze.

Zanim jednak zaczniesz liczyć dochody niejednokrotnie zaleje Cię krew. Zabicie dowódcy garnizonu oraz spalenie wieży często jest tylko proste z definicji. Już samo dotarcie do dowódcy jest problematyczne, bo żołnierze wszczynają alarm. A jeśli do głowy przyjdzie Ci wspinaczka na wieżę, którą chcesz spalić, w czasie, gdy na dole zbiera się nieprzychylna armia, to szybko przekonasz się jak celnie rzucają kamieniami wspomniani żołdacy i zapraszają Cię do swobodnego spadku wprost w ich dobrze uzbrojone ramiona. Szczerze mówiąc dla mnie był to najbardziej irytujący fragment rozgrywki, bo wielokrotnie musiałem podchodzić do tej samej wieży, zanim finalnie ją zdobyłem. Dla mnie to jest właśnie największa bolączka AC2 i AC:B. (Wnikliwy Czytelnik zauważy pewien brak w tym zestawieniu i wyciągnie wnioski co do przyszłości.)

Drugim elementem, wnoszącym nową jakość do rozgrywki jest coś, co nawet fani serii zbojkotowali przed premierą gry, by potem przywitać z szeroko otwartymi ramionami, uprzednio posypując głowę popiołem. Multiplayer. Jak do przygód Ezio, który ma wybitnie „niemultiplayerowy” schemat rozgrywki, wprowadzić interesujące multi? Ano zwyczajnie! Nie bawmy się w Call of Duty, gdzie liczy się twardy badass, potrafiący w odpowiednim momencie wystawić giwerę zza rogu i z hukiem sprzątnąć wroga, a zróbmy zebranie skrytobójców. I tak też jest… Na arenie, na której poruszają się dziesiątki NPCów, ląduje gracz i jego konkurenci. Zasada banalnie prosta: znajdź i zabij, zanim znajdą i zabiją Ciebie. W zależności od trybu gry, raz jesteś łowcą, raz ofiarą, a innym razem Ty polujesz na jedną osobę, a druga (czasem jednocześnie trzecia, czwarta) osoba poluje na Ciebie. Musisz obserwować otoczenie, szukać nietypowych zachowań i w nich doszukiwać się swoich celów. Jednak nie gnaj na złamanie karku, bo Twój kat również obserwuje. Wielokrotnie przyjdzie Ci mieć ofiarę na wyciągnięcia ostrza noża gdy… śmiertelny cios konkurenta nadejdzie z boku i pozbawi Cię możliwości zdobycia punktów. Kombinacji i możliwości jest bardzo dużo, a najlepiej punktowane są właśnie te ciekawe egzekucje. Jeśli usiądziesz na ławce, mieszając się z tłumem, a ofiarę zaatakujesz, gdy będzie beztrosko Cię mijać, dostaniesz więcej punktów, niż gdybyś wybiegł jej naprzeciw z jawnie wyciągniętym w jej kierunku ostrzem. Jeśli swoją egzekucją uratujesz innego gracza, który właśnie miał skończyć na ostrzu Twojej ofiary, też czeka Cię bonus.
Łów i nie daj się złowić. Wciąga.


Assasins Creed: Revelations
Minęły lata od poprzedniej przygody. Weneckie podboje Ezio w AC:Brotherhood stały się już tylko wspomnieniem. Nam przychodzi się zmierzyć z wieloma nieoczekiwanymi rzeczami. Oblicze naszego bohatera ulega ogromnej zmianie. Chłopina nam posiwiał, a powagi dodaje mu solidny zarost. Mimo wielu lat na karku wciąż jest perfekcyjną i niezawodną machiną, niosącą śmierć na swoich wrogów. Panie i Panowie: oto Objawienie! (ang. Revelations)
Ezio wraca do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Ale nie mówimy o początku, jakim było poznanie naszego włoskiego bohatera, a tam, gdzie ruszyła machina na wieki przed jego narodzinami. Do Masjafu. Do domu Altaira. Do kolebki bractwa Asasynów.

Revelations od początku przygotowuje nas na nadejście wielkiego finału. Poznajemy historię oczami Altaira, Ezio i Desmonda. Och… Nie mówiłem nic Desmondzie i o tym, że cała historia to tak naprawdę wspomnienia wyciągane niemalże siłą z Desmonda, chłopaka z XXI wieku? Ale wtopa! No, ale mówiłem, że historia jest wielowątkowa i wielopłaszczyznowa! W każdym razie: wątki trzech bohaterów ocierają się o siebie, ich losy – mimo dzielących ich wielu wieków – krzyżują się i przynoszą wiele informacji o naszym, ludzkim, pochodzeniu. Zakończenie może i nie urywa głowy, ale godnie wieńczy piękne dzieło, przygotowując nas na kolejne przygody.

Technicznie Revelations to majstersztyk. Ilość detali, jakimi opisany jest świat oglądany przez nas, od razu pokazuje ogromny skok jakości w oprawie wizualnej produkcji. Osiągnięto bardzo dużą płynność ruchu postaci, a wspinaczka stała się jeszcze przyjemniejsza i bardziej efektowna niż poprzednio. Wszystko jest o wiele bardziej intensywne. Mam wrażenie, że developer odrobił zadanie domowe i wsłuchał się w głosy fanów, by z Revelations zrobić tytuł jeszcze bardziej intensywny, niż nawet moglibyśmy sobie to zakładać w marzeniach. Na ogół sandboksy nie mają możliwości pochwalić się takimi rzeczami, jak np. bardzo filmowe ucieczki czy wspinaczki po walących się obiektach w wykonaniu szanownego Nathana Drake’a. Tutaj malkontenci dostają tak solidny cios w szczękę, że wyglądają jak Najman w swojej kolejnej walce stulecia. Jeśli czegoś brakowało tej serii, to epickości i intensywności w pewnych momentach, by oderwać grę od fundamentu statycznych założeń sandboksa. I powiem Wam szczerze, że niektóre momenty poruszyły mnie prawie tak mocno, jak najlepsze afery organizowane przez wspomnianego Drake’a. Dla mnie to nowa jakość w sandboksie. Skosztujecie kilku pościgów, ucieczek czy walk (co powiecie na bijatykę w trakcie spadania z urwiska i lotu pionowo w dół bez żadnego zabezpieczenia?), a po wszystkim będziecie sprawdzać, czy na pewno macie majtki na swoim miejscu. 

Wraca też multiplayer. Jeszcze większy, jeszcze lepszy. Pozbawiony wielu błędów u problemów poprzednika, wprowadzający nowe zagrywki i jeszcze raz definiujący polowanie na innego gracza. Mimo dość długiego czasu od premiery ani onlinowe potyczki w AC:B, ani tym bardziej w AC:R, nie znudziły się jeszcze graczom i wciąż na serwerach można spotkać zarówno wyjadaczy na najwyższych poziomach, jak i świeży narybek, który nie jednokrotnie potrafi zaskoczyć i pokonać doświadczone rekiny w tym akwarium. To multi ma moc, jeśli tylko pozwolicie mu się poprowadzić przez początkowo trudny etap wdrażania w tajniki realizowania egzekucji za najwyższe stawki punktowe.

Zanim pójdziesz…
Jak wspominałem, tekst powstał głównie z myślą o tej rzeszy ludzi, którzy do tej pory nie sięgnęli po przygody Ezio Auditore da Firenze. Dosłownie przed kilkoma dniami rozmawiałem ze znajomym, który też powiedział „po zagraniu w jedynkę obiecałem sobie, że nie wrócę do tej serii” (pozdro Łysy ). Tutaj trudno się przekonać do tego, że coś się mogło zmienić, ale mogę zapewnić Was, że elementy, które najbardziej męczyły w pierwszej części, zostały tu wyeliminowane, lub ograniczone do takiego poziomu, że nie przeszkadzają, lub nawet sprawiają na nowo radość.
Nie będę rozbierał w podsumowaniu każdej gry na czynniki. To co dla mnie może być minusem, Wam może przypaść do gustu. Błędów w mechanice jest naprawdę mało i są one nieznaczne, na ogół przy przejściu do kolejnej części gry zostają wyeliminowane. Mamy 3 razy podane niemalże to samo na talerzu, ale za każdym razem, przygotowywał to inny kucharz. O ile jadąc po bandzie, można powiedzieć, że pierwsza część to „Mięsny jeż”, tak opisywane tutaj kolejne części to już profesjonalna kuchnia, w której Magda Gessler nie miałaby powodów robić rewolucji.
Czy dasz się zaprosić na ucztę, zależy już tylko i wyłącznie od Ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz